Łubin trwały
Łubiny towarzyszą nam na działce od samego początku. Nie pokażę pierwszych zdjęć, bo są bardzo słabej jakości. Wśród wielu chwastów wyrastały charakterystyczne kępy palczastych listków. Zostawiliśmy je i były jedną z pierwszych kwiatowych dekoracji. Z czasem jednak zostały wyeliminowane. Po paru latach zaczęłam poszukiwać łubinu białego i zakupiłam sadzonkę (a właściwie był to kawałek korzonka). Po dwóch sezonach rozrosła się ładna kępa, która była posadzona w rabacie mieszanej.
Od dwóch lat zaczęłam starać się o łubiny także w innych kolorach. Niebieski (z tytułowego zdjęcia) wyhodowałam z nasion, a różowy jest samosiewem przyniesionym gdzieś z sąsiedztwa.
Dlaczego tak podobają mi się te zwykłe, "wiejskie" łubiny, kojarzące się raczej z naturalistycznymi ogrodami? Otóż od paru lat obserwuję powrót do łubinów w założeniach ogrodowych, prezentowane są nawet na słynnej wystawie Chelsea Flower Show. Pojawiają się w ciekawych, dotąd nie propagowanych zestawieniach, połączone z tak teraz modnymi trawami, czy jako rośliny podkreślające ogrody romantyczne, a nawet najbardziej nowoczesne, gdzie używa się tak niewielu gatunków roślin.
Dla mnie to także ulubiony typ "dzidy", który - jak na przykładzie przetaczników, szałwii itp. - opisywałam wcześniej.
To niebieskie łubiny wysiane z nasion w zeszłym roku
Samosiejki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz