Co Indiana Jones ma wspólnego z porcelaną?

poniedziałek, maja 08, 2017





Od dawna interesuję się porcelaną, od dziecka mnie fascynowała i zwracałam na nią uwagę. Zawsze jednak traktowałam ją jako przedmiot dekoracyjny i podchodziłam do tego tylko kierując się własnym poczuciem estetyki. Od kilku lat - pewnie do tego dojrzałam - podchodzę do tego bardziej od strony wiedzy jaka się łączy z jej historią, miejscem powstania, stylem, zdobieniem itd.




W podziwianiu porcelany były różne etapy w moim życiu. Najwcześniejszy mój zachwyt dotyczy jaspisowej porcelany Wedgwooda. Miałam mniej niż dziesięć lat, gdy z rodzicami odwiedziłam pewnych dobrych znajomych. Znajomi, małżeństwo starsze od moich rodziców, poznali się chyba z powodu pracy mojego taty - obaj panowie pływali w marynarce handlowej. Ich mieszkanie wydało mi się wtedy bardzo gustownie urządzone, piękne meble - niektóre z nich były antykami. A także było tam sporo egzotyki, w tym taras-oranżeria z palmą i kącikiem wypoczynkowym. Głównym elementem tego miejsca był stół, którego blat ok. 1,5 metrowej długości był wykonany z pnia egzotycznego drzewa o pięknych słojach widocznego przekroju i pozostawionych naturalnie ukształtowanych krawędziach. Stół zapadł mi bardzo w pamięci i dotąd jeszcze marzy mi się coś podobnego do mojego domu. Jak można się zorientować obecnie jest to bardzo istotny trend w dekoracji wnętrz, a przecież to był przełom lat 60 i 70.

W saloniku znajdującym się obok stała antyczna, mahoniowa, przeszklona szafka-biblioteczka, mogła być wtedy mojego "wzrostu", ledwie przekraczając ok. 1,20 m. W owej biblioteczce na wszystkich półkach znajdowały się książki, a z przodu na niewielkiej szerokości pólek stały drobne pamiątki z całego świata. Moją uwagę zwróciły dwa małe talerzyki (paterki), każdy na oparty na specjalnym stojaczku. Były błękitne z białymi ozdobnymi płaskorzeźbami. Jeden był w kształcie karo, drugi serca. Stanęłam tam i jakby zahipnotyzowana stałam i przyglądałam się antycznym scenkom. Podeszła do mnie gospodyni, która dostrzegła moje zainteresowanie i zapytała: "Powiedz, co Ci się tu najbardziej podoba?". Bez wahania wskazałam niebieskie talerzyki, co ona skwitowała słowami: "Masz bardzo dobry gust - to jest porcelana Wedgwood z Anglii". Wracając do tego wspomnienia, jako źródła mojej fascynacji akurat tymi wyrobami, doszłam do wniosku, że w PRL-owskiej pospolitości były naprawdę czymś całkowicie innym i niespotykanym. Pewnie z tego powodu tak je zapamiętałam. Dzisiaj, gdy dużo więcej wiem o porcelanie, a także o Wedgwoodzie, rozumiem lepiej co miał na myśli, gdy marzył o tym, by ktoś biorąc jego filiżankę do ręki nie musiał spojrzeć na sygnaturę, by wiedzieć, że to właśnie WEDGWOOD.




Wtedy jednak nie zrobiłam nic by się więcej dowiedzieć i poznać świat porcelany. Jednak on zawładnął mną, czy tego chciałam, czy nie. Wiele zależało od tego, że wyrastałam w domu rodzinnym, w którym kultywowało się podróżowanie po całym świecie. Tata robił to zawodowo, był mechanikiem na statkach handlowych, a mama - jak tylko to było możliwe - płynęła w rejsy z nim. Dzięki jego pracy mama - na przestrzeni wielu lat - zwiedziła wiele miejsc na świecie - poza Ameryką Południową, Antarktydą i Australią. Ulubionym kierunkiem taty był Daleki Wschód. I tam też bywała z nim mama, najwięcej pamiątek - w tym porcelany - pochodziło z Chin. W moim domu rodzinnym takie właśnie przedmioty z podróży tworzyły klimat, bardzo się różniący od tych, które widywałam w innych domach u swoich koleżanek i kolegów. Miało to znaczący wpływ na moje dorosłe, samodzielne życie, bo gdy tylko przeprowadziłam się do mojego obecnego domu - jako młodziutka mężatka, próbowałam szybko nadrobić brak dalekowschodnich detali na półkach. Dostałam owszem w posagu trochę tego dobra, ale chciałam więcej i więcej. Tak bardzo tego chciałam, że szybko tą tendencją zaraziłam swojego męża i razem zdobywaliśmy przedmioty z laki (w tym meble), porcelanę itd. Nie wszyscy nasi goście reagowali dobrze na te dekoracje - chińska porcelana, którą mam jest przebogata i często uważali, że "nie pasuje", czy "im się nie podoba". Znosiłam to ze stoickim spokojem i uporem, bo było ważne, że mi się podoba i pasuje. Łączyłam we wnętrzu nowoczesne meble z chińskimi obrazami, lampionami z Pekinu, wielkim wachlarzem na ścianie i meblami z laki (które mam do dzisiaj). Ba! Nie wyobrażam sobie, by w moim domu nie pasowały. Porcelana orientalna nie jest łatwa do opisania, poza oceną wzrokową, sygnowania są trudne do odczytania przez Europejczyka. Dlatego nawet nie próbowałam tego nazwać, wystarczyło że się coś podobało.


Kolejna era to Afryka - niestety nie mam porcelany z tego okresu, bo chyba z tego akurat nie słynie - królują rzeźby z hebanu, kamienia Mbigou, kolekcja masek plemienia Fang i innych. Okres ten ma silny związek z pracą mojego męża, za którego sprawą w naszym domu silnie przejawił się inny kontynent i musiał się pogodzić z wcześniejszymi zbiorami. Przedmioty pochodzące z Afryki też, podobnie jak dalekowschodnie, niewiele same o sobie opowiadały. Mąż kupował je w Gabonie i przywoził do Polski za każdym razem, gdy przyjeżdżał na urlop. Z czasem zaczęłam szukać odpowiedzi, co to jest, z czym się łączy, jak nazywa. Bardzo pomocny okazał się Internet, zadawałam wyszukiwarce dziesiątki pytań, haseł w kilku językach. Znalazłam historię każdego niemal przedmiotu, "odkryłam": kamień Mbigou, plemię Fang i dziwne, arcyciekawe połączenia i źródła sztuki europejskiej - z twórczością kubistów, Picasso, Braque czy Modiglianiego...

W tzw. międzyczasie pojawił się w domu antyczny kredens z pomocnikiem, który wymusił poniekąd zmianę nowoczesnych mebli na bardziej stylowe. Okres ten pozwolił na rozwinięcie się mojego zainteresowania porcelaną europejską, ze szczególnym uwzględnieniem angielskiej i... Wedgwooda. Dosyć zabawne jest, jak z Afryki gładko można przejść do porcelany europejskiej. 

Co ma wspólnego Indiana Jones z porcelaną? - zapytacie. Odpowiedź na to pytanie kojarzy mi się z "notesem Moleskinem", takim jaki nosił Indiana, skrzętnie zapisanym spostrzeżeniami z różnych obserwacji i eksploracji, a także z pewną zdolnością szukania i łączenia faktów dotyczących zbiorów. Przedmioty, okazy, gdy stoją w szafkach same nam niewiele mówią, wydobyte na światło dzienne przemawiają swoim pięknem i historią, szczególnie tą, którą uda nam się wyjaśnić i odczytać. To właśnie odkrywanie historii jest takie absorbujące, a jednocześnie mogące dać dużo satysfakcji. Czy też macie taką pasję? 

O wielu wspomnianych w tym opowiadaniu przedmiotach czy kolekcjach pisałam na blogu wcześniej. 

Zobacz także

2 komentarze

  1. wyroby z laki były w latach 70-,80-tych dostępne w sieci sklepów Jubilera, sprowadzane przez centrale handlu zagranicznego i tam kupowała je moja babcia. Były zachwycające. Wtedy wiele pięknych chińskich rzeczy można było kupić w Polsce, Chiny były dla nas synonimem kunsztu, jakości, luksusu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dominiko,
    Także w tych sklepach zdarzała się porcelana z Chin, rzeźby itd. W moim domu rodzinnym były one przywożone z podróży po świecie. Jako dorosła osoba, do swojego domu kupowałam m.in. u Jubilera. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń