Mam takie
wspomnienie z dzieciństwa związane z małym taboretem-stołeczkiem, który
towarzyszył mi w dziecinnych zabawach. Stołeczek ten, był niewielki wysokość
ok. 20 cm i długość 40-45 cm, wykonany z jakiegoś twardego drewna, być może dębowego.
Wyglądał jak prosta ławeczka. Składał się z trzech deseczek połączonych
wczepami skośnymi na tzw. jaskółczy ogon i dodatkowej rozpórki w postaci drążka
o owalnym przekroju. O nazwie tego "jaskółczego" łączenia
dowiedziałam się już jak byłam dorosła i wiem, że wykonanie ręczne tego połączenia
jest bardzo trudne i wymaga dużej precyzji. Tym bardziej podziwiam mojego tatę,
który stolarzem nie był i zrobił ten taboret dla mnie. Zapamiętałam jego wygląd
i szkoda mi, że nie dotrwał do obecnych czasów, z pewnością mógł służyć jeszcze
moim dzieciom. Gdzieś jednak w ramach przeprowadzek mebelek się zagubił.
Pocisk moździerzowy (Fot. na podstawie strony)
Hel był
specyficznym miejscem do mieszkania. W czasach, gdy byłam dzieckiem, było to niewielkie
miasto otoczone z trzech stron wodą, a z czwartej – bramą. Jak wiadomo z
historii podczas niemieckiego ataku na Polskę w 1939 roku długo i dzielnie
bronił się przed wrogiem. Z tego powodu pewnie, a także z tego, że znajdowały
się tam wszędzie rozległe tereny wojskowe można było bardzo często natknąć się
na różnego rodzaju niewypały i niewybuchy. Tereny ogólnodostępne dla ludności
były na ogół dość dobrze przeczesane i sprawdzone, ale na terenach jednostek
wojskowych bardzo często znajdowały się jakieś pordzewiałe szczątki. Jednocześnie
ogrodzenia ciągnące się kilometrami, sporządzone często tylko z drutu
kolczastego rozciągniętego na słupkach, dla nas wszędobylskich dzieciaków nie
były wystarczającą przeszkodą. Właziliśmy bardzo często na tereny wojskowe i
choć rodzice nam tego zabraniali, to co zabronione podobało nam się
najbardziej. Była to też taka zabawa w "kotka i myszkę" z wojskowymi,
którzy czasem nas przeganiali z terenów zabronionych. Szybko jednak wiedzieliśmy
gdzie i kiedy przechodzą, rzadziej czy częściej. Do tego dostosowaliśmy swoje
plany zabawowe. Z punktu widzenia dorosłego człowieka wiem, że było to bardzo
ryzykowne i groziło nam wiele niebezpiecznych sytuacji, jednak grupce
przyjaciół żądnych wrażeń bardzo się to podobało. Niebezpieczeństwo na które
się narażaliśmy powodowało, że sami siebie bardziej podziwialiśmy za brawurowe
pomysły, które udało się zrealizować.
Szare i ponure dość miejsce, zwyczajny blok przy ul. Klonowicza we Wrzeszczu.
Na parterze okna mieszkania w którym kiedyś mieszkali dziadkowie - obecnie chyba opustoszałe
Moi dziadkowie
mieszkali we Wrzeszczu, starej dzielnicy Gdańska. Znajdowały się tam budynki
wzniesione w latach 50. i 60. XX wieku. Gdzieniegdzie towarzyszyła im starsza
zabudowa – najczęściej z przełomu XIX i XX wieku. Dla mnie wspomnienia związane
z tym miejscem były zawsze szczególne, bo choć niektóre rejony tam nie były
jakieś wyrafinowanie piękne, wręcz czasem obdrapane, szare, nijakie, to miłość
która mnie tam otaczała dodawała chwilom spędzonym „u dziadków” niesamowitego
koloru.