Ukon-geta ozdobione laką i ozdobnie pomalowane. Paski hanao wykonane z materiału tkanego ze wzorem
Niedawno otrzymałam od znajomej japońskie klapki. Opowiadała mi, że dostała je wiele lat temu od swojej koleżanki. W Japonii raczej nie wykonuje się obuwia w rozmiarach europejskich, to akurat największy rozmiar damski (całkowita długość deseczki 23 cm). Nie były nigdy noszone, jedynie były ozdobą na ścianie. Wykonane są z lekkiego drewna (najczęściej jest to drewno paulowni) i wykończone warstwą czarnej laki oraz ozdobnie pomalowane. Dodatkiem do japonek są trzy pary miniaturowych Geta: kobiecych, męskich i dziecięcych.
Geta (jap.) – drewniane obuwie japońskie przypominające chodaki, noszone do tradycyjnych strojów japońskich, takich jak kimono czy yukata, a także do współczesnych ubrań podczas gorących miesięcy letnich. Konstrukcja Geta jest bardzo praktyczna ponieważ ich wysokie koturny pomagają utrzymywać noszącemu drogie kimono wysoko nad ziemią tak, by się nie ubrudziło np. od błota czy śniegu. Do Geta na zimę (snow geta) do zębów mocowano specjalne "gwoździe" (kolce), by ułatwić chodzenie po lodzie.
Półka wzorowana na kasztach zecerskich
Mała półka w jadalni wzorowana na kaszcie drukarskiej (szuflada zecerska z przegródkami, zawierająca czcionki i justunek), a raczej zecerskiej może służyć do zbierania małych przedmiotów, kolekcji. Kiedyś takie kaszty - były oczywiście większe, bo mieściły więcej liter, znaków. Zobaczyłam kiedyś taką piękną, starą, oryginalną szufladę powieszoną u koleżanki na ścianie i długo marzyłam o takiej dekoracji. Tym bardziej, że od zawsze zbieram różne przedmioty, a nie zawsze mogę je odpowiednio eksponować. Dawno temu kupiłam dwie takie półki (chyba były swego czasu w Ikei), początkowo były naturalne, sosnowe. Po jakimś czasie przemalowałam obie na kolor różanego drewna, jedna pozostawała w jadalni, drugiej używała córka w swoim pokoju.
Ratusz Staromiejski w Pradze. Z prawej widoczna jedna, pozostała część skrzydła północnego
Ratusz Staromiejski w Pradze, który znajduje się na Rynku Staromiejskim jest bardzo ciekawym budynkiem i chyba główną atrakcją tego miejsca. Na początku dotarliśmy tam z innej strony (północnej) i dopiero po obejściu całego rynku odkryliśmy, że to właśnie tutaj znajduje się ratusz ze słynnym zegarem. Z zewnątrz to po prostu kilka przyległych do siebie kamienic, znacznie różniących się od siebie wyglądem. Trudno uwierzyć, że mają one wspólne wnętrze. Jego budowa rozpoczęła się w 1338 roku, kiedy rajcy miejscy zajęli jedną z narożnych kamienic (dziś znajduje się ona pod wieżą). Później rozpoczęto budowę wieży (dzisiaj dostępna jest dla turystów i roztacza się z niej piękny widok na Pragę), której najniższe kondygnacje zdobi kaplica. W 1548 roku ratusz powiększono o kolejną kamienicę, a w latach 30. XIX wieku dobudowano północne skrzydło. Niestety ratusza staromiejskiego nie ominęły wojenne zniszczenia i całe północne skrzydło uległo zniszczeniu. Nie zdecydowano się na jego odbudowę, zaś jego brak jest doskonale widoczny z rynku.
Tytułowy Miś Kukiś, ceramiczny pojemnik na ciastka
Upiekłam świąteczne pierniki, w tym roku zabrałam się za to dość późno i dlatego wybrałam nowy przepis na pierniczki świąteczne miękkie. Faktycznie są miękkie i od razu nadają się do spożycia. Chciałam ich część udekorować czekoladą, ale nie udało mi się. Ułożyłam je do wnętrza misia, a jest dość pękaty, reszta zmieściła się w misce. Żeby się poczęstować piernikiem trzeba zdjąć misiowi głowę. Miś pochodzi z Chin, kupiłam go przeszło 20 lat temu w sklepie orientalnym. Nasze dzieci są już dorosłe, ale zawsze lubiły brać ciastka z Kukisia, chyba łatwo zgadnąć, że jego imię to spolszczenie napisu ze spodni.
W oknie na poddaszu świecą się dwie gwiazdy
Niedawno pisałam tutaj o przygotowaniach ozdób świątecznych, a między innymi pokazywałam jak zrobić gwiazdy 3D. W końcu trzy dni temu zawisły w oknie na poddaszu, brak tam jakiejś aranżacji, bo poddasze jeszcze nie jest urządzone. Okno znajduje się w najwyższym punkcie domu i świetnie pasują tam takie gwiazdy. Fajnie wracać wieczorem do domu i widzieć takie oświetlenie. Do podświetlenia użyłam kupionego za 12 zł kompletu światełek ledowych 25 punktowych (małe białe kuleczki), które w powolnym rytmie zmieniają barwę. Co prawda chciałam białe, ale akurat takie się trafiły. Komplet jest poprowadzony na wylot przez wnętrze większej gwiazdy, a kończy się w drugiej. Dodatkowo umocowałam gwiazdy do przewodu taśmą klejącą, żeby się nic nie przesuwało. Taka ozdoba okna (większa gwiazda ma rozpiętość ok. 45 cm) w sumie kosztowała 15 zł (arkusz brystolu to 3 zł).
Barokowa, czerwonawa fasada Bazyliki św. Jerzego, po prawej widoczna jedna z wież (południowa)
Bazylika św. Jerzego wyróżnia się z oddali widocznymi dwiema wieżami, z pozoru identycznymi. Prawa (południowa) nazwana Adamem jest jednak szersza od lewej (północnej), która nazwana jest Ewą. Czerwonawa fasada bazyliki - barokowa, ozdobna figurami księcia Wratysława, ksieni Mlady oraz płaskorzeźbą św. Jerzego - nie zapowiada, że w środku trafimy do ascetycznych wnętrz, jednego ze znamienitszych zabytków romańskich w Czechach.
Największa z rzeźb - słoń
Sporo czasu minęło od czasu, gdy w pierwszym poście o hebanie obiecałam pokazać swoją kolekcję hebanową. W zasadzie zręczniej byłoby napisać, że jest wspólna moja i mojego męża, bo to on przywoził te rzeźby w czasach gdy pracował w Gabonie. Śmialiśmy się wtedy często z jego walizki-kabinówki, która była po powrocie z Afryki bardzo ciężka. Kiedyś chciałam ją na lotnisku kawałek przesunąć i aż mnie zatkało, tak była ciężka. Jedyny komentarz męża - "To tylko kamień i drewno".
Największa z tych rzeźb to słoń na tytułowym zdjęciu postu. Jego wielkość to ok. 35 cm x 35 cm, waga 6 kg. Gdy mąż go przywoził miał podręczną torbę na ramieniu, bał się przekazać słonia na bagaż, by rzucany nie został zniszczony. Po powrocie do kraju miał wielką, siną pręgę na barku. Podróż z Gabonu trwała przeszło 27 godzin i łączyła się z przesiadkami, w sumie to aż pięć lotów.
W Gabonie często takie rzeźby opatrywane są ciosami z kości słoniowej, tam akurat żyją słonie leśne. Dla tubylców zdobycie kości słoniowej nie jest trudne, jednak mój mąż poprosił o ciosy ze zwyczajnego drewna, które są tylko pomalowane. Wyrobów z kości słoniowej nieznanego pochodzenia nie można przywozić do kraju. Pokazane w poście wyroby zostały zakupione w Gabonie, czy jednak dokładnie stamtąd pochodzą pewne 100% nie jest. W Afryce, w tym regionie przemieszcza się i ludność, i jej wytwory (np. z Konga czy Kamerunu).
Mijając bramę - przejście z pierwszego dziedzińca na Hradczanach ukazuje się Katedra św. Wita, Wacława i Wojciecha, a właściwie jej monumentalna fasada z dwoma wieżami i okazałą rozetą (Brama Zachodnia)
Wracając do cyklu poświęconego Pradze, dzisiaj zapraszam na Hradczany, a dokładnie do Katedry świętych Wita, Wacława i Wojciecha. Bardzo jestem zadowolona, że zrobiłam tam dużo zdjęć. Trudno wszystko ogarnąć wzrokiem i zapamiętać podczas jednego pobytu. Dzisiaj, gdy przygotowywałam zdjęcia do postu bardzo dużo doczytałam i tym bardziej poznałam historię, sztukę i znaczenie symboliczne tej wspaniałej budowli.
Okładka bułgarskiego wydania książki Stanisława Supłatowicza - Sat-Okha
Od dziecka - być może z powodu wpływu pierwszych lat spędzonych na Helu - lubiłam przestrzeń, poczucie wolności, czy powiewu wiatru. Nie bez znaczenia jest pewnie i to, że zodiakalnym strzelcom te odczucia bardzo odpowiadają. Bardzo lubiłam też - jak pewnie wiele innych dzieci - oglądać filmy o Indianach. Swego czasu można było oglądać takie produkcyjne kooperacje europejskich filmowców. Najbardziej znany był cykl oparty na powieściach Karla Maya z Winnetou i Old Surehandem w głównych rolach.
Serduszko - pamiątka z dzieciństwa
Mikołaj przyniósł mnie mamie "pod poduszkę" o godz. 6.20... 6 grudnia roku pamiętnego ;)
Tata był wtedy w rejsie i kibicował mamie na odległość. Zobaczył mnie dopiero wtedy gdy miałam 2 miesiące i podobno powiedział, że "to nie jego". Pamiętam, że mama długo wspominała (z żalem) ten głupi żart wilka morskiego. Przez dwanaście lat byłam jedynaczką, ukochaną córeczką tatusia.
Niedawno natknęłam się na tę pamiątkę - serduszko ze zdjęciem. Nie wiem czy była taka moda, czy tylko potrzeba noszenia przy sobie zdjęcia, że powstało serduszko. Nie wiem nawet czy zrobiła je mama, czy tata, czy ja. Teraz gdy o tym piszę, przypominam sobie, że być może to ja je zrobiłam. Zdobiące serduszko kwiaty przypominają moje pierwsze rysunki szkolne. Tata zabierał serduszko ze sobą na statek. Na tym zdjęciu mam 2-3 lata i jestem - z miny - wypisz, wymaluj kopią swojego taty.
Odliczanie. W tym roku zamiast stroika i czterech świec ozdobiłam tylko świecę zapachową naklejką i zaznaczam mijające dni Adwentu
Więcej dekoracji poniżej.
Choinki wykonane z wykorzystaniem pergaminowych foremek na babeczki
Miałam wczoraj troszkę czasu i zajęłam się przygotowaniem ozdób świątecznych. Nie wszystko jeszcze skończone, ale postanowiłam pokazać swoje wytwory oraz trochę zdjęć strony roboczej, czyli jak powstało.
Zaczęłam od gwiazdy 3D, która będzie zaopatrzona w oświetlenie i ma zdobić okno na nowym poddaszu. Choć tam jeszcze zgrzebnie i surowo, to nie przeszkadza by świątecznie królowała tam gwiazda.
Zdjęcie ze starej pocztówki - zimowe ujęcie ośnieżonej ulicy (obecnie Czyżewskiego),
przy której mieszkam
przy której mieszkam
Od przeszło 30 lat mieszkam w Oliwie, często nazywanej Starą Oliwą. Nieopodal znajduje się popularny Park Oliwski, Bazylika Archikatedralna, Kościół św. Jakuba, wzgórze zwane Pachołkiem i wiele innych. Od pewnego czasu interesuję się stylami urządzania wnętrz, wśród nich jest także shabby chic, postarzanie mebli, zbieranie starych przedmiotów. Wśród wielu designerskich tematów, blogów wielokrotnie natrafiłam na stare widoki Paryża czy Londynu. Bardzo często znajdują zastosowanie jako elementy dekoracyjne, wręcz główne motywy dekoracji naszych wnętrz. Szukając motywu przewodniego dekoracji niewielkiego przedpokoju doszłam do wniosku, że przecież bardzo często "swego nie znacie, cudze chwalicie" i zaczęłam poszukiwać starych zdjęć lub pocztówek z miejsc najbliższych mojego zamieszkania.
Japońska koperta okolicznościowa ozdobiona przy pomocy Mizuhiki cords oraz Noshi
Japońska koperta/kartka okolicznościowa jest przykładem tradycyjnej sztuki japońskiej. W Japonii służy do wręczania prezentów w formie pieniędzy na różne okazje: śluby, urodziny czy pogrzeby. Także znajdują zastosowanie podczas składania gratulacji za zdany egzamin czy promocje.
Otrzymałam kiedyś honorarium za wykonaną pracę, właśnie w takiej kopercie. Jest to rodzaj koperty, nieco inaczej złożonej niż powszechnie znane nam koperty. Papier użyty do jej wykonania, często bardzo ozdobny, nie jest sklejany. Żeby zawiniątko się nie otworzyło na zewnątrz opasane jest, zawiązanymi w ozdobny supeł (ang. knot, mizuhiki knotting), kolorowymi "drucikami" (Mizuhiki cords). Supły i ozdoby wykonywane z mizuhiki są uzależnione pod względem kolorów od okazji.
Z "drucików" wykonuje się także symboliczne kształty zwierząt, smoki itd.
W zasadzie jest bezimienny,
ale to nie przeszkadza by nie mógł obchodzić swojego święta
Właśnie!
W ferworze wielu zajęć zapomniałam o Dniu Misia. Żeby ratować sytuację, niejako rzutem na taśmę wstawię zdjęcie, które zrobiłam przed chwilą. Misiu pozował na podstawie starej lampy.
Na zdjęciu prezentuje się najstarszy miś, którego mam w domu. Najprawdopodobniej ma przeszło 60 lat, staruszek! Poza tym, że uszko mu się rozkleiło i ma przyszytą łapkę, to swoimi czarnymi oczkami ufnie patrzy na nas. Ma ok 15 cm wysokości, więc jest niewielki. Kiedyś dostałam go od cioci, która przechowała zabawki swojego syna przez wiele lat. Pamiętam, że gdy ze swoimi dziećmi odwiedzałam ją, chętnie bawiły się starymi zabawkami. Choć były już dostępne dla nich nowocześniejsze, ciekawsze, to zawsze z nostalgią wspominają tę ciocię u której były zabawki.
Na talerzyku Zamek królewski w Windsorze (Windsor Castle)
Zaplanowałam sobie, że w jesienne i zimowe wieczory opiszę i pokażę kolejną swoją pasję. Od zawsze kochałam porcelanę i mam do niej słabość. Pewnie wyniosłam to z rodzinnego domu, w którym było dużo wspaniałej porcelany z różnych stron świata, którą przywozili rodzice. Wielbicielką porcelany była oczywiście mama. Bardzo dużo wyrobów z porcelany w domu rodzinnym pochodziło z Dalekiego Wschodu (głównie z Japonii i Chin).
Choć sama nie podróżowałam tak daleko początkowo zbierałam właśnie wyroby ze wschodu. Dzisiaj jednak będzie o porcelanie angielskiej, zwanej transferową. Została rozpowszechniona właśnie z powodu użytej do dekoracji techniki transferowego powielania wzorów.
Pierwsza tego typu porcelana trafiła do mojego domu zdobiona kobaltem (Old Britain Castles z wytwórni Johnson Bros) i można ją zobaczyć w małej witrynce, o której pisałam tutaj.
Pokazywałam już wcześniej zdjęcia z Pragi (Złota uliczka w Pradze i Czym się jeździ po Pradze?), jednak staram się je porządkować wg różnych tematów i bedę jeszcze do nich powracać. Dzisiaj wybrałam zdjęcia, które - wydawałoby się - robię przy okazji, w biegu, pozostając zawsze na "końcu wycieczki". Lubię bramy i wejścia, elementy dekoracyjne, maszkarony, rzeźby i te zatrzymuję w obiektywie. W zasadzie nigdy nie wiadomo do czego się przydadzą, pokazują jednak, że lubię detale.
Jadąc do Pragi nastawiałam się na obserwację wspaniałej architektury, poszukiwanie secesji i art deco. Wszystko to znalazłam bez trudu.
Poniżej zestaw zdjęć pokazujących takie właśnie mniejsze i większe detale, bramy, drzwi, czyli to na czym zatrzymało się oko obiektywu. Bez opisów, zdjęcia z wielu miejsc w Pradze: Józefowa, Hradczan, okolic nadbrzeżnych Wełtawy.
W tle wielu postaci "Uliczka" oparta na specjalnej konstrukcji
Jakiś czas temu miałam niezwykłą przyjemność odwiedzić pracownię gdańskiej rzeźbiarki Marii Wojtiuk. Oprowadziła mnie po swoim królestwie i miałam okazję uwiecznić jej rzeźby. Niedawno doszłam do wniosku, że warto się podzielić zatrzymanymi w kadrze niezwykłymi postaciami stworzonymi przez artystkę.
Są irracjonalne, bajkowe, niepokojące, wykonane w rozmaitych materiałach: ceramice, glinie, metalach, drewnie. Maria Wojtiuk posługuje się m.in. techniką traconego wosku. Dla mnie najbardziej spektakularną rzeźbą wykonaną w tej technice jest "Uliczka".
Fragment białej szafki wiszącej z przetarciami w kolorze błękitu. W szafce prezentuje się serwis transferowej porcelany angielskiej z kobaltowym zdobieniem
Właściwie to bielenie mebli (w domu nazywają to manią bielenia) wzięło mnie już dawno. Trwa to od dwóch lat, ale zaczynałam od przemalowywania drobnych przedmiotów. Właściwie to plan jest taki, by całkowicie przerobić jadalnię.
Nasz dom jest stary, ma przeszło 115 lat. Niedawno przeszedł gruntowny remont, ale jeszcze czeka nas sporo pracy we wnętrzach. Dwa lata temu zauroczyły mnie techniki postarzania mebli, stosowane np. w stylu shabby chic (stylistyka urządzania wnętrz przy wykorzystaniu starych albo celowo postarzanych mebli). Doszłam do wniosku, że elementy tego stylu będą pasowały do wnętrza starego domu. Mało tego rozjaśnione meble (w dużej części dębowe i bukowe) oraz elementy wykonane z boazerii sosnowej powiększą optycznie pomieszczenia. Oczywiście nie wszystko mogę przemalować, w zasadzie nawet nie chcę, ale co do jadalni - klamka zapadła.
A nie było łatwo, bo mój mąż nie za bardzo jest zwolennikiem mojej nowej manii. Dlatego zaczynałam od mniejszych przedmiotów i wszystkiego uczyłam się sama, no i wykonywałam sama. Priorytetem był generalny remont domu, dopiero przy urządzaniu wnętrz będzie możliwa całkowita przemiana.
Czy te "oczy" mogą kłamać?
Nie zawsze fotografuję tylko kwiaty i widoki, zdarzyło się fotografować miejsca z pozoru niefotogeniczne, brudne i odrapane, przemysłowe. Czasem brałam udział także w plenerach fotograficznych Photo Day, które były organizowane w Gdańsku. Dzisiaj przedstawię kilka swoich zdjęć z tych plenerów - jedne z Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, a inne z Zajezdni Tramwajowej w Nowym Porcie.
Taki widok wita gości w naszym ogrodzie po wejściu
Mini ogródek w stylu japońskim powstał na miejscu dawnej wiaty, która po zbudowaniu domku z tarasem wydała nam się już niepotrzebna. Zyskaliśmy miejsce na stworzenie wizytówki ogrodu widocznej zaraz po wejściu, a także z alejki. Nazwałam go mini ze względu na niewielką powierzchnię i zastosowane tam rośliny o niewielkim wzroście (karłowate) a także formowane. Użyliśmy także elementów dekoracyjnych w mniejszej skali. Przedstawiona część ogródka została przerobiona w 2012 roku.
Nowa rabata w pełni sezonu
Mój przedogródek w Oliwie powstał parę lat temu, po zmianie zagospodarowania ogrodu przed domem. Nowa furtka i chodnik wejściowy podzieliły dotychczasowy ogródek na dwie części. Na tej mniejszej, wykorzystując niektóre istniejące nasadzenia założyliśmy rabatę, która została wyłożona keramzytem i dolomitem. Miało to spowodować oszczędność pracy wkładanej w opiekę nad ogródkiem, cała powierzchnia została wyłożona agrowłókniną. Potem wydzieliliśmy brązowym borderem "wysepkę", która została wyłożona tłuczniem dolomitowym. Pozostały teren przykryty jest keramzytem, ale bardziej polecam korę, lub inny rodzaj kamienia.
Skalniak Ying-Yang wg mojego pomysłu
W ramach porządków w archiwach zdjęciowych przypomnę zdjęcia mojego pierwszego skalniaka na działce. Chciałam zbudować niewielki skalniak w jakiejś wannie, korycie czy czymś podobnym. Jednak nie mieliśmy żadnego pojemnika. Wtedy wymyśliłam, żeby zrobić na trawniku skalniak nawiązujący do dalekowschodniego symbolu ying-yang. Idea była taka, by części płaskiej, pustynnej, martwej, przeciwstawić część wyniesioną niczym góra, porośniętą roślinnością.
W ramach swojego pomysłu brałam też pod uwagę zastąpienie części kamiennej, płaskiej, zagłębieniem z wodą. Byłoby to lustrzane odbicie "góry" poprowadzone w głąb ziemi. Tego drugiego wariantu nie zrealizowaliśmy, ale być może dla kogoś będzie inspiracją. Oczywiście w części wodnej powinna się w odpowiednim miejscu znajdować wystająca góra-skała.
W zależności od warunków pogodowych, kiedy następują jesienne ochłodzenia i w jakim stopniu przebiega zmiana temperatury, tak niektóre drzewa i ich liście reagują zmianą barwy. Najbardziej spektakularną zmianę w moich ogrodach przechodzą klony palmowe. Są u mnie cztery, po dwa na ogródek. W tym roku jest u nas (pomorze) akurat dość ciepło i słonecznie, pewnie dlatego przepięknie się zmieniły, co można zobaczyć na zdjęciach.
Bazylika Archikatedralna w Oliwie
Bazylika Archikatedralna w Oliwie - Grobowiec Rodziny Kosów
piątek, października 31, 2014
Wśród rzeźbionych postaci Janek - syn Justyny z Konarskich.
W przeddzień uroczystości Wszystkich Świętych przypomniałam sobie o przepięknym miejscu w Bazylice Archikatedralnej w Oliwie (w nawie północnej, po lewej stronie licząc od głównego wejścia). Ponieważ emanuje niesamowitym spokojem i czystością, nakłania do zadumy, jak najbardziej pasuje do jutrzejszego święta. Zdjęcia wykonałam podczas trwających w 2010 roku prac remontowych w Katedrze. Informacje na temat nagrobka przygotowałam na podstawie publikacji Franciszka Mamuszki "Oliwa. Okruchy z dziejów, zabytki" (Krajowa Agencja Wydawnicza, Gdańsk 1985, s. 71-72, ISBN 83-03-00938-9).
"Przy zachodniej ścianie nawy północnej kościoła poklasztornego w Oliwie, na tle zamurowanego w XVII w. bocznego wejścia, wznosi się okazały nagrobek pomorskiej rodziny szlacheckiej Kosów. Twórcą tego dzieła, powstałego w pierwszym dwudziestoleciu XVII w. był Willem van den Blocke, Flamand z Mechelen, który tworzył w Gdańsku od 1584 r. do 1620 r., tj. do śmierci. (...)".
Wyrzucony na brzeg plaży w Gdańsku-Jelitkowie korzeń oblodzony niczym lodowa rzeźba
- zdjęcie z marca 2010 r.
Przytaczałam
już w swoich wspomnieniach przykłady przejawów chłopięcej strony mojego
charakteru. Dzisiaj, gdy wspominam te sytuacje, wydaje się, że największy wpływ
na to miał mój ojciec, to pewnie z powodu jego niespełnionych marzeń o synu,
chciałam swoją osobą je „spełnić”. W swoim dziecięcym rozumie połączonym ze
sporym temperamentem odkrywczym, powstawały naprawdę szalone pomysły. Wiele
sytuacji było groźnych, bo moja wielka wyobraźnia niestety nie podpowiedziała mi nigdy, że
może się stać coś złego.
Aster wrzosowaty 'Snow flurry' (Aster ericoides f. prostratus 'Snow flurry')
Te niewielkie białe kwiatki należą do płożącej odmiany astrów. To nowy nabytek na mojej działce, mam go dopiero pierwszy sezon. Posadziłam go jako bylinę uzupełniającą na niewielkiej rabacie z mniejszymi różami. Tworzy rodzaj kobierca o wysokości nie większej niż 5 cm, natomiast wyciąga się na długość i w tej chwili z sadzonki rozrósł się tak, że zajmuje powierzchnię 6-cio krotnie większą od początkowej. Zakwitł na początku października.
Na zdjęciu widoczne sznurowania gałązek obniżające ich położenie. Gałązki, które nie wznoszą się do góry sprawiają, że drzewko będzie wyglądało na starsze niż jest. Po lewej na dole gałązka jest obciążona ciężkim kamykiem, który leży na ziemi, jednocześnie odciąga ją do przodu, gdyż pierwotnie odchylała się do tyłu.
Na przykładzie młodziutkiej Sosny wejmutki zaprezentuję formowanie drzewa w stylu japońskim. Sosnę wejmutkę otrzymałam w nadleśnictwie za darmo, została wykopana z pasa przeciwpożarowego. Została posadzona dwa lata temu w japońskiej części ogrodu. Wiosną usuwałam tylko 2/3 przyrostów.
Krzewy formowane w ogródku przydomowym. Od lewej: Jałowiec skalny 'Skyrocket' (Juniperus scopulorum 'Skyrocket'), kolejne, wyższe to cyprysiki (nazw rodzajowych nie pamiętam niestety). Najwyższy ma 30 lat.
Ostatnio pisałam o formowaniu niwaki na przykładzie Sosny czarnej. Dzisiaj chcę pokazać inne sposoby kształtowania drzew i krzewów.
Zacznę może od tego, że zawsze miałam niezwykłą łatwość w podejmowaniu decyzji o cięciu. Z czego to wynikało, bardzo często z niewiedzy. Na początku mojej pasji ogrodniczej bywało, że kupowaliśmy ładne, młode krzewy (najczęściej tzw. iglaki) i sadziliśmy bez specjalnej wiedzy o tym jakie osiągną rozmiary z upływem lat. Skutkowało to tym, że żeby ich nie stracić należało pomniejszyć "bryłę". W przypadku iglaków najczęściej podkrzesywałam, czyli odsłaniałam główny pień (pnie). Wycinałam gałęzie zbytnio wystające w bok i przeszkadzające w ogrodzie. Po podkrzesaniu iglaki były poddawane rodzajowi "rzeźbienia", gdzie koronie nadawałam inny od naturalnego kształt. Z reguły te moje próby udawały się, co zachęcało mnie do dalszych.
Sosna czarna (Pinus nigra)
Nie da się ukryć, że styl japoński w ogrodzie jest przeze mnie preferowany, choć nie jest dominujący. Staram się elementy tego stylu uzyskiwać w niektórych częściach moich ogródków. Z jednej strony jest dla nas europejczyków egzotyczny, jednak jego "krajobrazowość" dla mnie samej łączy się doskonale z ogrodem w stylu tradycyjnym. Nie porwałam się na stworzenie na swojej działce czy w ogródku miejskim, przydomowym stylu japońskiego w 100%. Pewnie trudno byłoby mi zrezygnować z wielu roślin, które w stylu japońskim nie są wykorzystywane.
Jednymi z ważniejszych elementów ogrodu w stylu japońskim są formowane drzewka nazywane niwaki. Nazwa ta jest mniej znana od bonsai, choć często moje drzewka tak są przez odwiedzających nazywane. Bonsai oznacza drzewko w donicy, a niwaki to drzewo formowane w naturze (ogrodzie, parku etc.). Oczywiście nigdy się nie gniewam za to, że ktoś nie zna fachowego nazewnictwa, przecież też go kiedyś nie znałam. Ale do rzeczy. W moich ogródkach znajduje się więcej drzewek i krzewów formowanych, dzisiaj przedstawię jak to było ze sosną.
Brama wjazdowa i wejście do Muzeum Fryderyka Chopina w Żelazowej Woli
W październiku mija rocznica śmierci Fryderyka Chopina. Z tego powodu przypomniałam sobie o zwiedzanym muzeum w Żelazowej Woli, co prawda było to cztery lata temu, ale nie pokazywałam na blogu tych zdjęć. Zatem w ramach wspomnień przedstawiam serię zdjęć z parku otaczającego dworek, zdjęcia z wnętrz dworku. Podczas zwiedzania najbardziej zachwyciło mnie to, że w pobliżu dworku cały czas można było słuchać muzyki Chopina. Miejsce bardzo klimatyczne, przepiękny i zadbany park, w pobliżu rzeki ciekawe nowoczesne mostki i zagospodarowanie nabrzeża. Już sama podróż do Żelazowej Woli i otaczające ją tereny i widoki nasuwały skojarzenie z muzyką Chopina.
Nawet do niewielkich roślin skalnych też przylatują owady.
Na krawędzi skalniaka Rusałka admirał - wrzesień
Wydaje się, że ciągle mi nie dość pisania oraz pokazywania skalniaka szczelinowego. Odczuwam pewną misję i koniecznie chcę zarażać innych tą "chorobą". Ciągle jeszcze mało się o nich mówi i pisze, a przecież są bardzo wdzięczne zarówno w sposobie ich zakładania, jak i w utrzymaniu. Ich skala pozwala na opiekowanie się takim skalniakiem nawet osobie o niewielkich możliwościach ruchowych. Fajnie tworzyć takie miniaturowe krajobrazy np. na tarasie czy balkonie. W końcu miejsca tam nie za wiele, a skalniaki takie nie zajmują go zbyt dużo.
Czasem siadam sobie wprost na chodniku, by z poziomu podziwiać swoje mini-góry. Z pewnością powstaną kolejne, już mam nowe pomysły i miejsce na realizację, no i kamienie już też uzbierałam.
To jest Miskant NN, którego "wiechetki" są najbardziej rozwinięte, gdy prześwietla je słońce, wyglądają jak srebrzyste
Nie ma w moich ogrodach tak wielu roślin "jesiennych", czyli takich które wtedy spektakularnie zdobią ogród. Co roku obiecuję sobie widząc w innych ogrodach, że dokupię to czy owo i dosadzę. Potem oczywiście drapię się po głowie, gdzie to miałabym wsadzić, żeby nie wejść na drogę wojenną z Tadeuszem, który jest przeciwnikiem zagęszczania ogrodu w moim tempie...
Muszę się cieszyć tymi jesiennymi przejawami, które mogę dostrzec w tym co mam. Dzisiaj zaprezentuję trawy, które teraz zaczynają swój koncert. Nie są to wszystkie, które mam, ale pokażę te, którymi można oko nacieszyć.
Znalazłam w Internecie zdjęcie fabryczne Hondy Monkey Z50Z w dokładnie takim kolorze (Red Metalic) jak moja (źródło: http://www.scale-bikes.de/Honda-Monkey-Z50Z)
Od niedawna
mam prawo jazdy i jeżdżę swoim samochodem. Bardzo to lubię i choć jeszcze
przeżywam każdą jazdę, to czuję się coraz pewniej. Przy okazji mojego
uczestnictwa w ruchu drogowym przypomniały mi się szczeniackie czasy, gdy
jeździłam na różnych motorach i motorowerach. Jak już o tym wspominałam mój
tata był marynarzem marynarki handlowej, całe życie pływał. W latach
siedemdziesiątych był taki trend, nazwijmy to biznesowo-handlowy, że marynarze
przywozili z Dalekiego Wschodu skutery, motorowery i motory. Były wtedy dobrem
pożądanym na naszym rynku motoryzacyjnym, chętnie były kupowane na giełdzie
samochodowej.
Pierwszym
takim przywiezionym z Japonii pojazdem była Honda C50 (de Lux), to rodzaj
skutera z osłonami z tworzywa, kremowo-szara, z półautomatycznym sprzęgłem. Miała
silnik czterosuwowy o pojemności 50 cm sześciennych. Właśnie na tym skuterze
uczyłam się samodzielnej jazdy.
Dzisiaj wybrałam się na sesję zdjęciową do nowo otwartej części Parku Oliwskiego. Oficjalne otwarcie miało miejsce tydzień temu, ale wcześniej nie miałam okazji jej zwiedzać.
Muszę przyznać, że to co zastałam bardzo mi się podoba, choć nie do końca prezentuje styl, który w stylu japońskim preferuję. Bardziej jest to (na etapie początkowym) stylizacja ogrodu japońskiego połączona ze stylem nowoczesnym. Aczkolwiek należy tu wziąć pod uwagę dalszy rozwój projektu. Na tym terenie powstać ma jeszcze drewniana brama w stylu japońskim, kamienna orientalna lampa, altana wzorowana na tokijskich pierwowzorach oraz mostek prowadzący na wyspę (w kolejnym etapie projektu).
Z powodu odwiedzin w tej części Parku Oliwskiego mam też pewną osobistą satysfakcję. Otóż teren na którym powstało nowe założenie (0,4 ha) należało kiedyś do naszej rodziny, był tam sad owocowy, który pamiętam doskonale. Po śmierci gospodarzy teren został sprzedany i w największych moich marzeniach nie spodziewałam się nawet, że tam właśnie powstanie ogród w moim ulubionym stylu. Z niecierpliwością będę czekała na rozwój projektu i postaram się to w przyszłości pokazywać.
Dla chcących miejsce to odwiedzić dopowiem tylko, że teren ten znajduje się między Ogrodem Botanicznym i ulicą Opacką.
Widok od strony wejścia do ogrodu
Przyłapana zostałam ostatnio przez moich znajomych na tym, że większość moich ogrodowych zdjęć pokazuje głównie rośliny. Bardzo mało zdjęć dotyczy domku i budowli ogrodowych.
(Linki do budowy grilla i wodnika z kamienia znajdują się po prawej stronie w "Polecam" i odsyłają do zdjęć i opisów na Forum Oaza.) Postanowiłam zebrać trochę zdjęć, by pokazać jak wygląda nasz domek.
Zacznę jednak od początku...
Na początku nie było nic. Tadeusz zbudował z płyt chodnikowych niewielki prostokątny plac, a w nim umieścił stół z drewna (nogi wkopane w ziemi) i obok ławkę (to szumnie nazwana żerdź do siedzenia). W blacie stołu wywiercona dziura pozwalała zamontować tam parasol ogrodowy.
Dalej jednak brakowało cienia, parasol często był porywany przez wiejące tam chętnie wiatry. Tadeusz zbudował wiatę. Mogłam tam ugotować wodę na herbatę czy kawę, obok umieszczaliśmy blaszany grill i jakoś się dawało żyć.
Ten tytuł w
obecnych czasach naznaczonych falą gender brzmi nieco dwuznacznie i zagadkowo,
jednak w rzeczywistości sprawy nie były tak skomplikowane jak się wydaje. Od
urodzenia reprezentuję jedną płeć – żeńską. Co do tego nie ma żadnych
wątpliwości, jednak niektóre sytuacje w moim dzieciństwie miały na mnie taki wpływ,
że pewne wątpliwości się pojawiały.
Mój tato
zawsze chciał mieć syna. Pewnie nie jest pod tym względem odosobniony. Tak się
stało, że miał jednak tylko dwie córki – drugą (moją siostrę) po dłuższej
przerwie, bo aż po 12 latach. W zasadzie te właśnie lata, a właściwie do okresu
młodzieńczego byłam traktowana jak chłopiec.
Zakątek widziany z Mostu Karola - Kampa (inaczej Praska Wenecja).
Kampa to niejako półwysep na Wełtawie z centralnie położonym owalnym
rynkiem. Grupę różnokolorowych domków przecina Čertovka – ślepy kanał
rzeki Wełtawy.
Podczas przygotowania naszej wycieczki do Pragi - mieliśmy tam być po raz pierwszy - przygotowałam się do zwiedzania, czytałam przewodniki, książki i oglądałam zdjęcia. Ponieważ nasi znajomi, którzy z nami wybrali się na wycieczkę, podobnie jak my, obchodzili właśnie 30-lecie zawarcia związku małżeńskiego. Te trzydzieści lat temu nasze śluby odbyły się w odstępie tygodnia. Żartowali sobie ze mnie, że jestem organizatorką wyjazdu i liczyli na to, że będę ich przewodniczką. Krótko przed naszym wyjazdem zbankrutowało znane polskie biuro podróży. Kilka dni przed naszym wyjazdem cieszyli się, że jedziemy razem i nie musimy się niczego obawiać.
Rozbitkowie
Dzisiaj taka krótka historyjka z wodnika. Robiłam porządki przy działkowym wodniku, zamiatałam płatki róż i zdjęłam pokrywę z odpływu wodnika, by zamieść liście i płatki, które powpadały w zakamarki. Po zdjęciu pokrywy okazało się, że na dnie odpływu, na kamieniach siedziały dwie małe żabki i duży czarny chrabąszcz z dwoma mniejszymi (chyba to była rodzinka). Pewnie wpadły tam przez otwory spływowe i nie mogły się już wydostać. Nalałam wody konewką, żeby mogły się wydostać na górę, gdy poziom wody się podniesie i dodatkowo wstawiłam tyczki miskantowe. Zwierzaczkom udało się wyjść na górę.
Zimowity jesienne (Colchicum autumnale)
Ostatnie dwa weekendy mieliśmy na Wybrzeżu przepiękną pogodę. Z jednej strony bardzo nas to cieszy, bo ważne uroczystości rodzinne miały przepiękną oprawę. W ostatni weekend odpoczywaliśmy na działce i pogoda znowu była cudna, wręcz letnia. O tym, że zbliża się już jesień przypominają zaczynające kwitnąć trawy, a także żółknące lub czerwieniejące liście.
Z tyłu łazienek w Arkadii płaskorzeźba, maszkaron, mnie kojarzący się ze słynnymi Ustami Prawdy na medalionie
Bazyliki Santa Maria in Cosmedin w Rzymie, przy którym rozegrała się
jedna ze scen słynnego filmu "Rzymskie wakacje" (reż. Williama Wylera)
Mieliśmy okazję zwiedzać Arkadię przy okazji wizyty u naszych znajomych. To oni pokazując nam swoje okolice zawiedli nas do Nieborowa (pisałam o tym tutaj, a także tam). Tereny są rozległe, wspaniale zaprojektowane i utrzymane. Polecam odpoczynek w tym pięknym miejscu, nie bez kozery nazwane Arkadią, bo to symbol wyidealizowanej krainy spokoju.
Arkadia to wieś położona niedaleko Łowicza, w gminie Nieborów nad rzeką Skierniewką, która tworzy na terenie Ogrodu Romantycznego staw z dwoma wyspami. Arkadia znajduje się niedaleko (kilka km) Parku i Pałacu w Nieborowie.
Na początku XVIII w. w odpowiedzi na oświeceniowe hasła powrotu do życia w zgodzie z przyrodą i zainteresowanie kulturą starożytną pojawił się w sztuce ogrodowej Anglii typ parku krajobrazowego ze sztucznymi ruinami nawiązującymi do architektury antycznej i gotyckiej. Ten styl pojawił się i w Polsce, a jednym z przykładów jest park w Arkadii o całkowicie zachowanej, oryginalnej kompozycji z XVIII w. Założycielką była Helena z Przeździeckich Radziwiłłowa, żona właściciela pobliskich dóbr i pałacu w Nieborowie.
Mam takie
wspomnienie z dzieciństwa związane z małym taboretem-stołeczkiem, który
towarzyszył mi w dziecinnych zabawach. Stołeczek ten, był niewielki wysokość
ok. 20 cm i długość 40-45 cm, wykonany z jakiegoś twardego drewna, być może dębowego.
Wyglądał jak prosta ławeczka. Składał się z trzech deseczek połączonych
wczepami skośnymi na tzw. jaskółczy ogon i dodatkowej rozpórki w postaci drążka
o owalnym przekroju. O nazwie tego "jaskółczego" łączenia
dowiedziałam się już jak byłam dorosła i wiem, że wykonanie ręczne tego połączenia
jest bardzo trudne i wymaga dużej precyzji. Tym bardziej podziwiam mojego tatę,
który stolarzem nie był i zrobił ten taboret dla mnie. Zapamiętałam jego wygląd
i szkoda mi, że nie dotrwał do obecnych czasów, z pewnością mógł służyć jeszcze
moim dzieciom. Gdzieś jednak w ramach przeprowadzek mebelek się zagubił.
Pocisk moździerzowy (Fot. na podstawie strony)
Hel był
specyficznym miejscem do mieszkania. W czasach, gdy byłam dzieckiem, było to niewielkie
miasto otoczone z trzech stron wodą, a z czwartej – bramą. Jak wiadomo z
historii podczas niemieckiego ataku na Polskę w 1939 roku długo i dzielnie
bronił się przed wrogiem. Z tego powodu pewnie, a także z tego, że znajdowały
się tam wszędzie rozległe tereny wojskowe można było bardzo często natknąć się
na różnego rodzaju niewypały i niewybuchy. Tereny ogólnodostępne dla ludności
były na ogół dość dobrze przeczesane i sprawdzone, ale na terenach jednostek
wojskowych bardzo często znajdowały się jakieś pordzewiałe szczątki. Jednocześnie
ogrodzenia ciągnące się kilometrami, sporządzone często tylko z drutu
kolczastego rozciągniętego na słupkach, dla nas wszędobylskich dzieciaków nie
były wystarczającą przeszkodą. Właziliśmy bardzo często na tereny wojskowe i
choć rodzice nam tego zabraniali, to co zabronione podobało nam się
najbardziej. Była to też taka zabawa w "kotka i myszkę" z wojskowymi,
którzy czasem nas przeganiali z terenów zabronionych. Szybko jednak wiedzieliśmy
gdzie i kiedy przechodzą, rzadziej czy częściej. Do tego dostosowaliśmy swoje
plany zabawowe. Z punktu widzenia dorosłego człowieka wiem, że było to bardzo
ryzykowne i groziło nam wiele niebezpiecznych sytuacji, jednak grupce
przyjaciół żądnych wrażeń bardzo się to podobało. Niebezpieczeństwo na które
się narażaliśmy powodowało, że sami siebie bardziej podziwialiśmy za brawurowe
pomysły, które udało się zrealizować.
Szare i ponure dość miejsce, zwyczajny blok przy ul. Klonowicza we Wrzeszczu.
Na parterze okna mieszkania w którym kiedyś mieszkali dziadkowie - obecnie chyba opustoszałe
Moi dziadkowie
mieszkali we Wrzeszczu, starej dzielnicy Gdańska. Znajdowały się tam budynki
wzniesione w latach 50. i 60. XX wieku. Gdzieniegdzie towarzyszyła im starsza
zabudowa – najczęściej z przełomu XIX i XX wieku. Dla mnie wspomnienia związane
z tym miejscem były zawsze szczególne, bo choć niektóre rejony tam nie były
jakieś wyrafinowanie piękne, wręcz czasem obdrapane, szare, nijakie, to miłość
która mnie tam otaczała dodawała chwilom spędzonym „u dziadków” niesamowitego
koloru.
W zeszłym roku piękną dekorację ogródka japońskiego stanowił rododendron oraz kwitnące nieopodal azalie
Zdałam sobie właśnie sprawę z tego, że w niewielkim stopniu pokazałam na tym blogu swój ogródek japoński. Co prawda po prawej stronie w "Polecam" znajduje się link do Japońskich inspiracji Danieli, gdzie na Forum Oaza można więcej o moich ogrodowych zainteresowaniach poczytać.
Jeden z domków z niewielkim ogródkiem przy Złotej Uliczce
Podczas zwiedzania Pragi oczywiście byliśmy także na Hradczanach (dzielnica Pragi na wzgórzu). Jest tam wiele ciekawych zabytków do obejrzenia. Dzisiaj kilka słów i zdjęć ze Złotej Uliczki. Mieliśmy takie szczęście, że - gdy zwiedzaliśmy ją w 2012 roku - ekspozycja została powiększona o wyposażenie domków rzemieślników. Maleńkie domki są urządzone tak jak przed stu czy więcej laty. Bardzo mnie zauroczyły, szczególnie domek krawcowej czy koronczarki. We wszystkich jest ciekawy klimat. W domkach wchodzi się tylko do korytarzyka, reszta jest zamknięta szybami. Oczywiście próbowałam zrobić zdjęcia, z różnym skutkiem, czasem widoczne są odbicia, ale uznałam, że i tak warto to pokazać.
Słynna uliczka jest zabudowana szeregiem maleńkich domków, dobudowanych w poł. XVI w. do wnęk zamkowych murów obronnych. Początkowo była ponoć zabudowana po obu stronach i jej szerokość nie przekraczała miejscami jednego metra. To podobno właśnie tam pracowali poszukujący kamienia filozoficznego alchemicy Rudolfa II. Żyli tam najpewniej strzelcy zamkowi, później te malutkie domki były zajmowane przez rozmaitych rzemieślników, urzędników, dzwonników i w końcu praska biedota. W XVIII wieku dzięki decyzji cesarzowej Marii Teresy zastąpiono zaniedbane drewniane domki domkami z cegły.
Jeszcze pod koniec XIX wieku zamieszkała na uliczce praska cyganeria (w domku nr 22 często bywał Franz Kafka). W połowie dwudziestego wieku mieszkańcy musieli się wyprowadzić, domki pomalowano na wesołe, pastelowe kolory i urządzono w nich sklepy z pamiątkami. W ten sposób zamkową dzielnicę biedy zamieniono na jedną z najsłynniejszych atrakcji Pragi.
Zapraszam!
Baczność!
Dwa lata temu odwiedziliśmy Czechy. W ramach naszej wycieczki, w drodze powrotnej do Polski, odwiedziliśmy siedzibę koncernu Škoda Auto w Mladá Boleslav. Chciałam bardzo jedną z atrakcji przygotować dla mojego męża, który jako mechanik samochodowy bardzo chętnie obejrzał automobilową ekspozycję. Co prawda trwał wtedy akurat remont i rozbudowa muzeum, ale można było zwiedzić wystawę chwilowo umieszczoną w jednej z części kompleksu. Wystawiono tam modele samochodów produkowanych na przestrzeni kilkudziesięciu lat, a właściwie od rowerów poczynając, na przestrzeni wieku.
Trochę brakowało nam ekspozycji - o której czytałam w przewodnikach - pokazującej rozwój konstrukcji silników, ale być może jeszcze odwiedzimy to muzeum ponownie, bo z pewnością nie udało nam się zobaczyć wszystkiego.
To właściwie mój ideał - sekretarzyk i fotel umiejscowione we wnęce z oknem.
Zdjęcie wykonane w Pałacu w Pszczynie
Od dziecka mam pewną fascynację... sekretarzykami. Wychowałam się w czasach, gdy niekoniecznie było w domu dla uczącego się dziecka jakieś biurko. Swoje pierwsze dostałam dopiero pod koniec podstawówki. W zasadzie brak biurka nie przeszkadzał mi w nauce, w domu był zawsze duży stół i na nim odrabiałam lekcje. Miało to takie plusy, że rodzice widzieli co wyczyniam. Pewnie w tych czasach, gdy biurka nie miałam powstała taka tęsknota za własnym kątem do czytania i pisania.
Zawilce japońskie
Od niedawna mam na działce cień. Właściwie powstał dopiero po zbudowaniu domu, południowe zbocze to raczej patelnia słoneczna. Nie miałam wielkiego doświadczenia z roślinami cieniolubnymi, ale w tym roku założyłam rabatę "za domem".