Wspomnienia - Dziadocki

poniedziałek, września 01, 2014

Szare i ponure dość miejsce, zwyczajny blok przy ul. Klonowicza we Wrzeszczu. 
Na parterze okna mieszkania w którym kiedyś mieszkali dziadkowie - obecnie chyba opustoszałe


Moi dziadkowie mieszkali we Wrzeszczu, starej dzielnicy Gdańska. Znajdowały się tam budynki wzniesione w latach 50. i 60. XX wieku. Gdzieniegdzie towarzyszyła im starsza zabudowa – najczęściej z przełomu XIX i XX wieku. Dla mnie wspomnienia związane z tym miejscem były zawsze szczególne, bo choć niektóre rejony tam nie były jakieś wyrafinowanie piękne, wręcz czasem obdrapane, szare, nijakie, to miłość która mnie tam otaczała dodawała chwilom spędzonym „u dziadków” niesamowitego koloru.

 
Babcia Aleksandra miała specyficzne podejście do życia. Z pewnością było ono pokłosiem tego, że nie była (a przynajmniej się nie zaliczała sama do „takich”) zwyczajną osobą, była hrabianką. Bycie taką „wybraną” osobą wymagało najwięcej od jej otoczenia, na nią natomiast spływał zawsze największy splendor, zupełnie nie miała wątpliwości, że był jej należny. W swoich opowiadaniach z młodości często napomykała o swoim życiu przed wojną [1]. Wtedy jeszcze zaznała tego innego życia i to naznaczyło ją na zawsze.
Mój tata nie mówił o babci inaczej niż per „babcia hrabianka”. Jakże dla niego była inna od jego matki, zwyczajnej wiejskiej kobiety.
Dziadek Szczepan, przez władzę ludową sprowadzony do postaci Stefana – imienia istniejącego jedynie w dokumentach, mającego dodatkowego pecha z nazwiskiem, w którym bezdyskusyjnie ta sama moc sprawcza zamieniła rz na sz. Człowiek o złotym sercu, połączenie nieskończonej cierpliwości i wrażliwości z niesamowitą siłą ducha. Najzabawniejsze były dla mnie zawsze opowieści mamy (ja rzadziej uczestniczyłam przy takich scenach), gdy dziadkowie wybierali się z jakąś wizytą albo na specjalne okazje. Dziadek ubierał garnitur, świeżą koszulę, czyste buty, przy tym gotowy był po kilkunastu minutach. Babcia zamykała się w swoim pokoju na czas przygotowania się do wyjścia i nikomu nie można było tam wejść. Najzabawniejsze, że wg tych rodzinnych opowieści dziadek potrafił czekać nawet przeszło dwie godziny. Gdy w końcu babcia wychodziła – od stóp do głowy najczęściej była ubrana w nowe rzeczy. Przyznać wypada, że nie byli wtedy raczej zamożni, ale babcia posiłkowała się umiejętnością szycia na starej Singerce, stąd z kawałka materiału udawało jej się wyczarować istne cuda. Przypominam sobie, że bardzo często owe kreacje były w rozmaitych odcieniach zieleni, bo kolor ten był babci ulubionym.
Dziadek po zobaczeniu swojej ukochanej – pomimo irytacji spowodowanej długim czekaniem – uśmiechał się, po czym na głos podziwiał swojego „ślicznego Dziadocka” [2]. Nie był w takim stanie głośno narzekać, że tak długo czekał.


[1] Drugą Wojną Światową.
[2] Dziadkowie nazywali się nawzajem Dziadocek, mówiła tak babcia do dziadka i on do niej.

Zobacz także

0 komentarze