Jak to jest mieć działkę
wtorek, czerwca 24, 2014
Na początku była przestrzeń
Gdy się czasem zastanawiam na czym polega fenomen działkowego wypoczynku, to wyjść z podziwu nie mogę, jak niepozorna roślinność, czasem słaba i wymagająca pielęgnacji, podlania, nawożenia, zacienienia, podparcia, potrafi motywować nas do poniesienia się i działania.
Od przeszło dziesięciu lat staliśmy się oprócz posiadania niewielkiego ogródka przydomowego, działkowcami z działką miejską, ale właściwie położoną tylko w granicach miasta, dla nas "na wsi". Działka o powierzchni ok. 460 metrów kwadratowych, która położona jest na południowym zboczu, była całkowitym ugorem. Owszem ktoś ją próbował uprawiać, było tam kiedyś pole truskawek, ale w czasie gdy mogliśmy wziąć ją w swoje ręce, rosły tam jedynie chwastowe chaszcze ponad metrowej wysokości. Był jeszcze jakiś stary krzew czerwonej porzeczki i samosiejny metrowy dąb, które ujawniły się podczas pierwszego koszenia chwastowiska.
Nasza pierwsza wiata ze stołem i żerdzią do siedzenia, za nią widoczny nasz historyczny Fiat 125p zwany "pomarańczową strzałą". Na pierwszym planie głazy, które przy pomocy "strzały" przyciągnęliśmy z lasu
Początki były trudne, bo na działce nic nie było, ani budki na narzędzia, ani cienia... Najbardziej mi tego brakowało, bo źle znoszę nadmiar słonecznych promieni. Zaczęliśmy od ogrodzenia. Mój mąż najpierw wykopał dołki do słupków na obu bokach działki. Okazało się, że trochę tego płotu jest bo przeszło 40 m. W następnej kolejności przymocował drewniane sztachety. Zostałam konserwatorem drewna i wszystkie drewniane konstrukcje na działce malowałam impregnatem. Gdy malowałam kolejne przęsła ogrodzenia przechodzący działkowcy żartowali, że skoro tak dobrze mi idzie, to mogę pomalować i u nich.
Od początku gdy wzięliśmy działkę zakładaliśmy, że wszystko tam zrobimy sami. Nie mieliśmy zbyt wiele środków i sporo pomysłów powstawało na zasadzie wykorzystania materiałów, które można było kupić z odzysku. Mieliśmy jakieś zapasy niewykorzystanego drewna, które zalegało w składziku. Dostaliśmy zdemontowane elementy drewniane z jakiejś firmy. Kolega miał z nich postawić altanę, ale nie miał pomysłu i dał je nam. Z nich powstała pierwsza wiata. Miała trzy ściany, tylną ażurową, a boczne ze wstawionymi trójkątnymi szybkami, zasłaniały od wiatrów. W środku na placyku z płyt chodnikowych na stałe wkopany był stolik z drewna, a za nim taka żerdź deska na dwóch pieńkach do siedzenia. W bocznych ścianach mąż umieścił półki, na których stawiałam kubki i jakieś produkty oraz dzbanek do gotowania wody. W wiacie znajdowało się także gniazdko, do którego po podłączeniu przedłużacza doprowadzony był prąd żeby ugotować wodę na herbatę czy kawę. Z boku stawialiśmy grill, taki zwyczajny, za kilka złotych i w taki sposób mogłam w takich skromnych warunkach ugościć nawet sporą liczbę osób: nas, naszą trójkę dzieci i gości.
Trawnik zakładany etapami - na środku posadzona jabłonka ozdobna o bordowych liściach i takich owocach
Powoli zajmowaliśmy się terenem, likwidowaliśmy chwasty, sialiśmy nasiona trawy, żeby mieć trawnik. Kawałek po kawałku ogród się zmieniał, kupowaliśmy i sadziliśmy pierwsze drzewka i krzewy. Nazywaliśmy tą naszą pracę "lego dla dorosłych", przecież sami deskę do deski, kamień do kamienia, składaliśmy w całość. Największy wpływ na obecny wygląd działki ma praca mojego męża Tadeusza, który jest typem "złotej rączki" i potrafi zrobić wszystko. Niektóre pomysły są jego, niektóre moje, większość realizujemy wspólnie i są uśrednionym efektem burzy mózgów. Z kolei ja zajmuje się roślinnością, bo na tym znam się najlepiej. Jednak rozlokowanie każdej większej rośliny, krzewu czy drzewa oparte jest na wspólnych ustaleniach. Na początku mój mąż chciał tylko trawnik, gdy wsadzałam coś na "jego trawniku" stąpałam po grząskim gruncie. To Tadeusz kosi trawnik, bawienie się w slalom gigant między drzewami i krzewami nie jest jego ulubioną dyscypliną. Przez te lata "za te slalomy" dostało mi się po uszach nieskończoną liczbę razy.
Tutaj widoczny już trawnik, a i jabłonka sporo urosła
Tak czy inaczej uważam, i raczej trudno będzie mi ten pogląd zmienić, że do ogrodu trzeba dwojga. Ba! nawet dwojga tak dobranych osób, żeby miały tę samą pasję. Choć każdy może ją realizować w nieco inny sposób. W naszym przypadku tak właśnie jest, ja pasjonuję się ogrodem, roślinnością, tworzeniem widoków, a moja druga połowa ma podejście techniczne, budowlane, tworzy domostwo, wszelkie budowle, architekturę, urządzenia, udogodnienia. Czasem w cięższych pracach ogrodowych pomaga i mnie, no i w zasadzie on zajmuje się trawnikiem, a to też niemało. W pojedynkę bardzo trudno jest zajmować się ogrodem, choć znam takie przypadki. Kilka osób borykało się tak na krótką metę i zrezygnowało, bo było za ciężko, bywało też, że działki podupadały i traciły swoją atrakcyjność. Ogród jest bezkompromisowy i zazdrosny, jeśli nie poświęcimy mu czasu, ukarze nas chaosem zaniedbania, które często jest trudno odpracować, naprawić.
A to nasz pierwszy domek o powierzchni tylko 8 m kwadratowych. Mieści się tam nasza kuchnia, a dmuchany materac pozwalał nam w takich warunkach nocować. W osobnym pomieszczeniu jest także toaleta. Znaleziona przez męża plandeka (początkowo czarna) po wyszorowaniu okazała się niebieska i z niej zrobiliśmy daszek sezonowy, świetnie chronił przed deszczem i nadmiarem słońca
Gdy na działce było jeszcze nie tak wiele pracy dla mnie chodziłam po RODowych alejkach, poznawałam ludzi, pytałam o różne rośliny, które mieli w ogródkach, a których nie znałam. Oczywiście zawsze brałam aparat, robiłam zawsze dużo zdjęć. W ramach takich rozmów poznałam bardzo ciekawe osoby. Jedną z takich osób jest Sylwia, której znajomość roślin od samego początku mnie szokowała. Znała nazwy gatunkowe i odmianowe, niejednokrotnie wymieniała - strzelając słowami niczym z automatu - nomenklaturę łacińską. Nawet mając notatnik, trudno byłoby wszystko zanotować, a co dopiero zapamiętać. Kiedyś jej mama pracująca w warzywniku zapytała mnie czy nie chcę rozsady. Nie mamy warzywnika i nie miałam co z rozsadą zrobić, ale napomknęłam, że gdyby dzieliły piękną piwonię to byłabym chętna. Na co usłyszałam, że "mam się zgłosić do córki najlepiej w sierpniu". Gdy nadeszła pora poszłam się zapytać czy będzie piwonia. Idąc tam wzięłam jakąś reklamówkę żeby zapakować korzenie. Gdy zobaczyła mnie Sylwia okazało się, że miała już piwonię przygotowaną dla mnie, ale zapytała czy nie chcę jeszcze jej nadwyżek ogrodowych. Mając prawie puste pole nie odmówiłam. Wtedy posłałam synka po męża, bo znajoma zasugerowała, że "przydałaby się" taczka.
Deszcze bywały czasem całkiem obfite. We wiacie na samym początku naszego działkowania nie raz oglądaliśmy spektakle z cyklu "błyski i grzmoty" oraz czasem zacinający po plecach deszcz
Tych taczek to było kilka, nie wspominając, że mąż przydał się do podziału większych bylin. Wtedy dostałam piękne irysy syberyjskie, te pospolite, niebieskie, które do tej pory najbardziej lubię. Także masę innych roślin, nawet już nie pamiętam nazw. O właśnie! Na początku po dojechaniu z tym wszystkim na działkę zapomniałam większość nazw, miałam je tylko podzielone: na słońce i do cienia. Niektóre gdy sadziłam były drobne, a urosły z nich wielkie rośliny. Okazało się, że nie wszystkie były właściwie posadzone, zasłaniały mniejsze. Robiłam im zdjęcia i szukałam nazw, próbowałam jakoś nadrobić swoją ignorancję i sprawić by rośliny miały warunki takie, jakich potrzebują by dobrze rosnąć. Zaprowadziłam sobie zeszyt do notowania wszystkich roślin, które wsadzam na działce. Numerowałam je i w każdym kolejnym roku kontynuowałam liczenie nowych nabytków.
Przedstawione w poście zdjęcia pochodzą z lat 2006-2008.
0 komentarze