Wspomnienia - Gdy "byłam" chłopcem
wtorek, września 23, 2014
Ten tytuł w
obecnych czasach naznaczonych falą gender brzmi nieco dwuznacznie i zagadkowo,
jednak w rzeczywistości sprawy nie były tak skomplikowane jak się wydaje. Od
urodzenia reprezentuję jedną płeć – żeńską. Co do tego nie ma żadnych
wątpliwości, jednak niektóre sytuacje w moim dzieciństwie miały na mnie taki wpływ,
że pewne wątpliwości się pojawiały.
Mój tato
zawsze chciał mieć syna. Pewnie nie jest pod tym względem odosobniony. Tak się
stało, że miał jednak tylko dwie córki – drugą (moją siostrę) po dłuższej
przerwie, bo aż po 12 latach. W zasadzie te właśnie lata, a właściwie do okresu
młodzieńczego byłam traktowana jak chłopiec.
Tata uczył
mnie męskich zajęć, rozbudzał męskie zainteresowania, traktował jak kompana,
kumpla. Najpierw towarzyszyłam mu w rozmaitych pracach „męskich” w domu. Byłam
takim asystentem do podawania narzędzi, oczywiście musiałam wiedzieć jak się
nazywają i jak wyglądają: kombinerki, szczypce, śrubokręty, klucze oczkowe, czy
francuskie, przecinaki i wiele innych. Im byłam starsza coraz więcej ode mnie
wymagał, coraz więcej też umiałam, byłam coraz silniejsza, niektóre prace
mogłam i wykonywałam samodzielnie. Zresztą jako nastolatka naprawiałam sama
wiele urządzeń domowych, gdyż pod dłuższą nieobecność ojca – tata pływał w
marynarce handlowej – przejmowałam techniczną opiekę nad domem, mamą i młodszą
siostrą. Nie lubił żeby do domu przychodził jakiś „inny mechanik” niż on. Jedną
z przyczyn była jego oszczędność, inną pewnie zazdrość o mamę.
Dla
zobrazowania tego z czym miałam do czynienia wymienię kilka prac, które
wykonywałam: malowanie ścian, tapetowanie, drobne prace elektryczne (wymiana
wtyczki, oprawki w lampce, naprawa żelazka), naprawa pralki automatycznej
(wymiana gumowego fartucha), a także pomoc przy wymianie programatora. Tata
bardzo lubił wszystkie prace remontowe wykonywać samodzielnie, zatem sami
przerabialiśmy hydraulikę i tego też mnie nauczył, układaliśmy glazurę, a ja
byłam „mistrzem” fugowania.
Poza tymi
wszystkimi działaniami tata potrafił także wykonywać meble, zabudowy. Meble
trudno byłoby wykonać w warunkach niewielkiego mieszkania w bloku, dlatego
rozejrzał się w okolicy i znalazł warsztat pewnego stolarza... który pochodził
(podobnie jak mój ojciec) „prawie” z Kujaw, a raczej bliżej Poznania. To
zresztą mało istotne, ale udało mu się dostać czasem do tamtego warsztatu, by
zrobić na tamtych maszynach meble dla siebie. Zabierał mnie czasem do tego
warsztatu, gdzie pokazywano mi jak się wycina płyty meblowe, okleinuje,
szlifuje, bejcuje, czy lakieruje. Także frezowanie i inne czynności stolarskie,
a na koniec łączenia elementów mebli na kołki, wpusty, czy za pomocą klejenia.
Nauczył mnie także
jeździć na motorowerze, a raczej na wielu takich pojazdach. Kiedyś marynarze
przywozili z rejsów takie pojazdy, wyremontowane podczas rejsów, w wolnych
chwilach, były potem rarytasem do nabycia na giełdzie samochodowej. Na wielu z
nich miałam okazję pojeździć. Nauczyłam się jeździć gdy miałam 10 lat. O swojej
nauce jazdy na motorku napiszę w innym opowiadaniu.
Byłam bardzo
chłonna i chętnie się uczyłam nowych umiejętności, byłam odważna i nieudane
próby nie zniechęcały mnie. Dzisiaj patrząc na to z perspektywy czasu wiem, że
podawanie czegoś do wykonania jako otwartego zagadnienia do rozwiązania,
zagadki, rebusu, powodowało, iż wykonanie zadania dawało ogromną satysfakcję. Taka
była nagroda. Pozostało to do dzisiaj, w zasadzie nigdy nie mówię, że czegoś
nie umiem zrobić... bo jest to wyzwanie, które mogę przecież pokonać.
Nie tylko moja
„męska” strona była widoczna przez wykonywanie takich prac. Mój tata mówił do
mnie w formie męskiej: Gdzie byłeś? Co robiłeś? itd. Pamiętam, że jeszcze tak
było w czasie gdy byłam w liceum. W tym jednak czasie zmieniałam się w kobietę
i mój wygląd zaczął się przecież zmieniać. Wtedy tata przyjął inną
taktykę, przestawał już do mnie mówić w męskiej formie. Ba! Nawet walczył z
moimi chęciami noszenia wyłącznie spodni. Zwracał uwagę na to jak chodzę i
podczas spacerów korygował mój sposób poruszania się.
Wygłaszał
także swoje pomysły co do przyszłego zięcia. Mógł być zdolnym muzykiem, który
wtedy mógłby nic poza graniem nie umieć... lub złotą rączką, jak on... No cóż,
a ja – muzyka wtedy nie poznałam, a nawet sobie nie wyobrażałam być „wiecznym
facetem w domu”, miałam szczęście poznać mechanika (tylko samochodowego! a nie
okrętowego), który był bardzo dobrym materiałem na „złotą rączkę”.
Dzisiaj
wspominam wszystko z uśmiechem na twarzy i cieszę się, że nie pozostałam „ni to
chłopcem”, „ni to dziewczyną”, bo chyba nie tak sobie siebie wyobrażałam mój sposób na życie.
Nadszedł taki moment w moim dojrzewaniu, że kobiecość wygrała z męskimi umiejętnościami,
choć te które pozostały bardzo są przydatne do tej pory.
0 komentarze